Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 4.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucił głos, płomieniami nabrzmiały i pychą:
»O Słońce! Niezrównaną mocą płodną płonne,
Ogień twój, żądzę twoją ja mam w moich żyłach,
Tytan, wykołysany na powietrznych siłach,
U podnóża Olimpu przez wichry przegonne.
Uścisku białych Najad, białych Nimf mnie mało!
Chcę, aby w mych ramionach ciało rzeki drżało,
Jak ciało białych Najad, jak Nimf białych ciało!
Z ust róży, z róż tysiąca, chcę ustami memi
Pić rozkosz, a pod oliw gałęźmi tłustemi
Leżąc, czekać, aż rosa z nich na skroń mi spłynie,
Jak łza szczęścia, rozkoszą wydarta dziewczynie.
Piersi łąk objąć pragnę, biodra gór, co szczytem
Wieńczą się umajeniem śniegów srebrnolitem,
Jak lilijową koroną. Niech wicher, co w szale
Pożarem dusi palmy i w wir spiętrza fale
Oceanu, że tonie flota przerażona,
Otoczy mnie, okręci, jak białe ramiona,
Gorące tak jak ogień i szybkie, jak piorun!
Deszcz promienisty, bujny, z jasnych chmur, złotorun,
Którym się rozwiewają, szalejąc, niebiosy,
Niech mi na barki moje upadnie, jak włosy,
Włosy długie, jedwabne, pozłociste, lśniące,
A płomień, żar, pęd ognia ty daj z siebie, Słońce!

Niech mi jeziora szemrzą o wieczornej porze
Te szepty ciche, słodkie, co zmieniają łoże