Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czekam — jakże się męczę!... Marynia ciągle zagląda do mnie, kładzie mi zimne okłady na głowę, oczy same gwałtem mi się otwierają, ledwo je mogę utrzymać zamknięte. Chwilami porywa mię taka ochota przycisnąć jej usta do ręki, albo porwać ją wpół i rzucić sobie na piersi, że się ledwo opanować mogę. Co to będzie?... Obawiam się, że niczego się nie dowiem, że nic się nie stanie. Chciałbym już coś mieć w rękach, wolałbym raczej, żeby się zaczęli całować przy mojem łóżku, niż żeby tak trwać miało dalej.
Dzwonek!... Kto to może być?... Ryszard?!...


∗             ∗