Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest teraz noc, jedna z tych nocy, które od miesięcy już przychodzą, nocy, które się nie kończą. Księżyc świeci, cicho jest i spokojnie. Otóż teraz moglibyśmy gdzieś z Marynią być w jakim gaju, nad jakiemś jeziorem, takiem cichem i spokojnem, jak ta noc. Księżycby na nas świecił i widzielibyśmy sarny.

»Te — nieruchome obie
Głowy promienne pokładły na sobie —
Rzekłem: one się zakochały w tobie...«

Nieraz tak było. Marynia się wtedy tuliła do mnie i mówiła z tem swojem r, którego tak ślicznie nie wymawia: mój drogi, mój drogi... Ona naprawdę bardzo mnie kochała, bardzo, bardzo. Nie, to jest niemożebne: ona nigdy tak nie będzie kochać Ryszarda, ona go tak nie kocha, nie może go tak kochać. Ja byłem pierwszą przecież jej miłością. Do mnie pierwszego zabiło jej serce, o mnie pierwszym było jej urealniające się jej marzenie, do