Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głaz — odrazu poznałem, że niema ratunku, że muszę spaść. Niemniej przeto chwytałem się rękami gładkiego granitu, zdarłem paznogcie i skórę z rąk, pokrwawiłem się, próbowałem zębami chwycić głaz, byłbym się powiekami chwytał, gdybym miał za co — mając przytem całą świadomość, że muszę spaść i że raniąc się i krwawiąc nie opóźniam ani na sekundę mego spadnięcia. Podemną jest otchłań — lecę w nią, ale zrobiłem wszystko, co mogłem. Rozstrzaskam się na sztuki, rozbiję się, jak szkło, albo kozica zniesiona śniegiem, ale ze spokojnem względem siebie sumieniem, że zrobiłem wszystko, co mogłem. O Ironio! O Ironio! O nieludzka, straszna, potworna, krwawa Ironio!...


∗             ∗