Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brego szefa za moje dobre rachunki — Ryszard mówił. Mówił, jak zawsze, wolno, równo, ani głośno, ani cicho, tylko te słowa padały jak kawałki stali, tak, tak, tak — jak kawałki stali na miedź. Mówił to wszystko, co ja zabiłem w sobie jednem krótkiem słowem: kocham. Już potem nie mówiłem z Marynią nigdy o tych rzeczach; ile razy cisnęły mi się na usta, zamykałem je pocałunkiem na wargach Maryni. Tylko tam w duszy wyły mi i jęczały okute...
Nagle Marynia przestała kręcić okruszyny po obrusie, podniosła głowę, podniosła oczy na Ryszarda, podparła twarz na rękach i patrząc mu w oczy, powiedziała: pan jest Ryszard Lwie Serce... On się uśmiechnął, a ja runąłem w przepaść. Nie wypuściłem z ust mego dobrego cygara od mego szefa za moje dobre rachunki — jednak runąłem w przepaść i roztrzaskałem się na drzazgi jak żółw puszczony przez orła. W tej chwili w Maryni urodziła się straszliwa pogarda dla mnie. Czy jest co bardziej zabijającego niż pogarda, choćby lekceważące przymrużenie oczu kobiety. To zabija, zabija tak, jak uczucie w ko-