Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdziekolwiek przetniesz ją łódką, odpłyń tylko: już równo.
Napróżno chciałem coś kochać więcej niż siebie. Jestem jak wędrowiec ginący z głodu na puszczy, jak paralityk podczas pożaru domu.
Cóż jest przedemną już do końca życia? Ona w tej trumnie. Patrzę na jej twarz białą, cichą, spokojną. Ona nigdy nie umarła, taką ją już ujrzałem, to jest szczęście moje, które się nie urodziło nigdy, nie żyło nigdy.
Iluż ludzi tak żyje, obok takiej trumny,
Śpi...
Maryniu moja! Szczęście moje!
I tak już do końca patrzeć będę w tę twarz.
Kiedym ja się rodził, ciebie tak odrazu położono do trumy. Nigdy nie żyłaś — to wszystko było złudzenie, był sen.
W tobie jest parsonifikacya, uosobienie wszystkiego, co mogło być szczęściem. W tobie jest skupienie wszystkich moich ideałów i pragnień, wszystko, czego moja dusza i moje ciało żąda — wszystko jest w tobie.
Odblask twój szedł do mnie, w postaci tej kobiety. Oh! Jakże tęsknię za nią, jakże straszliwie tęsknię!...