Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miała żal że ją wypędzam... żona... Marynia...
Tak ja się z nią rozstałem... Tak ja się z nią pożegnałem... Jeden krótki zimny uścisk ręki... Na zawsze... Nie mogłem inaczej... Musiałem dotrwać... Dla niej... Potem wyszła — oczy nasze spotkały się — ani ja, ani ona nie powiedzieliśmy nic do siebie... Tak ja się z nią rozstałem... Potem zamknęła drzwi, słyszałem jak schodzi...
Wyszła z żalem, z urazą straszną — wypędzona... wypędzona, jak metresa, jak kochanka... Ona!... Nie, nic nie rozumiała, gdyby była cień mojej myśli pochwyciła, nie mogła by już nigdy być szczęśliwą, a ja chcę, aby ona była szczęśliwą, aby mogła nią być, aby ani ze mną, ani bezemnie, nie była przezemnie nieszczęśliwą...
Odeszła... z bramy hotelowej za róg... już tylko szary jej płaszcz zobaczyłem przez okno... Tak ja się z nią rozstałem, tak ja się z nią rozstałem, tak ja się z nią pożegnałem... Tak na zawsze... Tak ja się z nią rozstałem, z moją Marynią, z moją żoną... Tak na zawsze...
Gdybym był umierał, byłbym umierał na