Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Biała jest tak, jak marmur i tak nieruchoma, jak posąg marmurowy. Ludzie, którzy są koło nas, nie śmią się do niej zbliżyć. Patrzą na nią, potem na mnie wzrokiem zdziwionym i pytającym. W Maryni jest teraz taki jakiś majestat zapamiętania się, jakiby mógł być w świętej, kiedy się modli i widzi. Boję się, lękam się czegoś — czuję coś strasznego nad nami, wydaje mi się, że w tem złotem powietrzu i nad tą złotą wodą krąży nad naszemi głowami jakiś straszliwy, niewidzialny duch, jakiś anioł przekleństwa o marmurowej twarzy i zimnej jak marmur ręce.
Jeżeli zechce tak stać, patrząc w morze u jej stóp do nocy, do jutra rana, nie będę śmiał jej zawołać, ani tknąć. Ona teraz nie należy do nas, do ludzi. Jej duch rozmawia z czemś, co dla nas jest niedostępne. Ona odeszła od ziemi tak, jak okręt od lądu odchodzi. Nie wołajcie go — nie usłyszy...
Mówi: Ludwiku, słuchaj, czy myślisz, że śmierć tam jest natychmiastowa?
Dreszcz mnie przebiega. Jej głos jest niby spokojny, niby zwykły...
— Gdzie?