Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze śmiechu, śmieje się jeszcze bardziej, niż z nich, śmieje się i tryumfuje, albowiem ja ten śmiech widzę i słyszę, a oni nie. Oni je bawią, patrzy na nich jak król, niewidzialny ze swego zamku, ale ja jestem tym błaznem królewskim, nad którym się można pastwić szyderstwem, z tą satysfakcyą, że rozumie i czuje. Błazna się płaci złotem — mnie światłem i ciepłem.
A tłumy ludu ciągną, ciągną z muzyką, krzykiem, śpiewem, sztandarami. Marynia stoi w swojem oknie, cała rozpłomieniona, rozgorączkowana, widzę, że łzy ma w oczach, chustką powiewa — a za nią stoi cień Ryszarda Halnickiego.
Czy wy myślicie, że ona was kocha, wy tam na dole? Nie — ona jego kocha, jego w was, was przez niego. Byliście dla niej czarną masą, której trzeba było dawać jałmużnę, gdyby marła z głodu — a teraz patrzcie! Oto kapłanka wasza, oto wyznawczyni wasza, oto wierna wasza i apostołka wasza! Wpatrzcie się lepiej, oto tam za nią stoi cień — to cień Ryszarda Halnickiego. I patrzcie w górę — tam Słońce...


∗             ∗