Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razy coś myśli. Od pewnego czasu uważam, że się w niej coś dzieje, jakby coś postanawiała. Patrzę na nią i instynkt nie mówi mi nic złego... Może wszystko się jeszcze naprawi, może wszystko to będzie tylko jak straszny sen — będzie tylko strasznem wspomnieniem w życiu. Gdyby ona teraz przyszła tu, blizko, stanęła za tym fotelem, nachyliła się, zarzuciła mi ręce na szyję i szepnęła: Ludwisiu... Ileż razy tak było kiedy chciała pieszczot... Gdyby tak teraz zrobiła... Padłbym jej do nóg, kolana i stopy całował, na rękach bym ją nosił, płakałbym, płakałbym ze szczęścia... Gdyby stanęła za mną, nachyliła się i obejmując mi szyję, szepnęła: Ludwisiu... Maryniu moja! Maryniu! Idzie — tak, tak, idzie — nachyla się — obejmuje mnie — otwiera usta — ach, nie, nie! to sen!... A gdybym ja do niej poszedł, gdybym... Ale jakże? Jakże? Wszakże ona kocha kogo innego! Wszakże mnie »nigdy nawet nie kochała!« Niepodobna — nie mogę do niej iść...
A tak pragnę jej pocałunku, zdaje mi się, że życie bym dał za jej pocałunek... Za nic, za nic, tylko za jeden jej pocałunek, za jedno