Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tak znowu idzie dzień za dniem. Podnoszę się już z łóżka i siadam w fotelu przy oknie. Wiosna nadchodzi, ale z mego okna nie widzę nic, tylko kamienice. Boże, żeby choć trochę łąki, choć trochę zapachu siana, choć trochę drzew. Marynia przynosi mi kwiaty. Mam ich całe pęki. Przyjechała jej kuzynka z dziećmi; dzieci chodzą na spacery i znoszą mi bukiety traw polnych i bzów. Dzień mi tak za dniem idzie przed temi szaremi kamienicami i wpośród umierających kwiatów.
Straciłem rachubę czasu. Nie wiem już, jak długo to trwa.
Marynia jest rzeczywiście aniołem, aniołem, który wszedł w piekło mojej duszy. Nie myślę o niczem, nie myślę o tem, co jest teraz, ani o tem, co być może jutro, myślę tylko o tem, że ona mnie kochała — że mnie nie kochała wtedy, kiedy ja myślałem, że mnie kocha i kiedy ona sama tak myślała. Gdyby