Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żel. — Może chcesz, wezmę drugą szóstkę i przyniosę ci co?
— Nie, dziękuję. Jak chcesz, to weź dla siebie. Spać mi się chce.
Krążel zrozumiał, że Merten chce być sam, rzekł więc, podając mu rękę:
— Do widzenia. Przyjdziesz do Winklerowej?
— Może, bądź zdrów.
Krążel wyszedł.
Merten rzucił się na kanapę, założoną draperyami i chwilę leżał prawie zupełnie bez myśli. Potem zaczęło mu kołować w głowie.
— Tak, szczęście jest — myślał — szczęście jest...
I dlaczego on go mieć nie może? Czy ma mniej do niego praw, niż inni? Dlaczego ta wieczna, straszna ironia życia? Dlaczego to przekleństwo przeznaczenia ponad nim? Dlaczego na każdym kroku od tylu lat jedno i jedno zawsze tylko nieszczęście? Dlaczego mu się nie wiedzie, mimo że ma większy może, niż inni, talent? Dlaczego los go postawił w warunkach, które mu poprostu ręce wiążą. Wiecznie, od pierwszej chwili prawie, w której się zaczął kształcić, niedostatek, brak, przygnębienie domowe — nie pozwalały mu ani tak żyć, jak innym, ani rozwi-