Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im to pochlebi, że masz talent i że ludzie o tem wiedzą? Broń Boże! Wstydzą się twoich wytartych łokci i rozklapanych butów i za parawanby cię wepchnęli, gdyby mogli. A przyjechał taki wiejski osioł, kuzyn mój, Józio Siwski, to, że miał lakierowane trzewiki i złoty łańcuch na brzuchu, na rękach go nosili i był dla niego bal. On i ja! Tfu!
— Tfu! — powtórzył Krążel, spluwając zgryziony węgiel.
— Ach! Ile upokorzeń się musiało znieść, pókim z nimi żył! — mówił dalej Merten — ja, któremu się aż głowa podrywała w górę między nimi... Ile razy mi dali jeść, to mi dali uczuć: najedz się darmo, bo nie masz za co kupić. Ile razy mnie zaprosili, to mi dali uczuć, że to uprzejma łaska. A te pytania o mój podupadły dom! Nic niema tak podłego, jak ta wypełzająca z ludzi wszystkiemi porami Schadenfreude. Gdybym ja naprzykład w tej chwili rękę złamał, to tybyś się cieszył, że ci ubył konkurent, choćbyś udawał, że się martwisz. Nie gadaj mi: nie, cieszyłbyś się!...
— No, tobym się cieszył.
— A cieszyłbyś się! Kroćset sto tysięcy dyabłów, jaki świat jest podły!