Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ARTUR (wzruszony).

Może mniej obcym będę pani przez to?

ANNA (mimowoli serdecznie).

O tak! (urywa i zmieszana mówi dalej). Naszych gór pan nie zna? Są bardzo dzikie i posępne.

ARTUR.

Od paru dni dopiero i pierwszy raz jestem w tych stronach. (Chwila milczenia).

ANNA.

Łuna taka jasna i czerwona. A tam w głębi jak ciemno...

ARTUR.

Wiatr ustaje cokolwiek i księżyc zaczyna przeświecać między chmurami. (Pauza).

ANNA (powoli, marząco).

Nie wiem dlaczego przypomina mi się teraz jedno ciche, lipcowe, niedzielne rano na wsi... Siedziałam w oknie, przed oknami były klomby róż kwitnących i narcyzów białych i trawa bardzo zielona... Małe ptaszki skakały po gazonie i fruwało dużo motyli... Niebo było bardzo jasne, czyste, błękitne, pełne słońca... Pamiętam, że dzień cały potem był niezwykle pogodny