Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest lipiec, jest lato, miasto opustoszało, wyjechali wszyscy. Nawet w redakcyi „Bylebyła“ trzech stałych współpracowników wzięło urlop. On nie był nigdzie stałym współpracownikiem: nie chciano go angażować, gdyż „szkoda było jego literackich zdolności na dziennikarską pracę“. Dzięki tej pochlebnej opinii reporterzy zarabiali po dwieście i trzysta rubli miesięcznie, on przeciętnie od czterdziestu trzech do stu dwóch. To zdarzyło się tylko raz, kiedy za nowelkę o Bożem Narodzeniu dostał trzydzieści dziewięć rubli.
Od tego czasu jednak aż do lipca nie wydrukował żadnej noweli, raz dlatego, że redaktor „Bylebyła“, z którym miał najwięcej stosunków, niechętnie widział drukowanie po konkurencyjnych pismach, sam zaś miał tyle „wiadomości bieżących“, że, mając stały powieściowy fejleton, nadzwyczaj rzadko mógł go przeznaczyć na nowele; nadto też sprawozdania z książek, za które się brało po dwie i pół kopiejki od wiersza, pochłaniały masę czasu.
Zresztą stanowisko jego, jako zaetatowego współpracownika w „Bylebyle“ było bardzo dobre: redaktor zawsze wstawał, kiedy się z nim witał i żegnał, nie mówił mu „mój panie Żytniewicz“, tylko „panie Hektorze“, albo „kochany panie Hektorze“, na nowy rok przyjmował go