Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Towarzysz Kotula zadzwonił kilka minut później. Sekretarka powtórzyła widocznie, że był telefon z powiatu.
— Co tam, towarzyszu Miedza? Macie coś do mnie?
Sekretarz ucieszył się. Powiedział najserdeczniej, jak tylko umiał: — Towarzyszu drogi, kiedy przyjedziecie na rybki? Czekamy na was!
Kotula milczał chwilę, potem fuknął: — Czy wy innych spraw na głowie nie macie? Co z wami? — Miał widocznie zły dzień.
Rozmowa skończyła się nieprzyjemnie — towarzysz z województwa odłożył słuchawkę nie mówiąc „do widzenia”.
Wrócił Józik z papierosami i Miedza dopiero wtedy wybuchnął:
— Jak ty wyglądasz? Ogól się wreszcie przyzwoicie, wyprasuj spodnie! Daj żonie koszulę do prania!
Józik stał trochę zaskoczony niespodziewanym wybuchem sekretarza. Potem zszedł na dół, rozparł się wygodnie za kierownicą warszawy i zaczął czytać książeczkę z serii z żółtym tygrysem.

Wracając z komitetu zatrzymali się przed trybuną naprzeciw frontowych drzwi prezydium. Groszek, w granatowym kombinezonie (z tylnej kieszeni wystawała żółta stolarska miarka), dyrygował ustawianiem podłogi na drewnianych kobyłkach. Dzięki życzliwej postawie majora Popielaka, do którego i w tej sprawie dzwonił Rybaczyński, stolarz dostał do pomocy kilku aresztantów. Ludzie w szarych drelichach pracowali pod nadzorem strażnika więziennego — z pistoletem przewieszonym przez ramię stał obok i przyglądał się robocie.
Groszek podszedł do Turonia. — Panie przewodniczący, sam pan widzi, co to za praca. Deski za cien-