Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tatusiu, panu Wesołowskiemu zginął Cezar. Cały dzień go szukał.
— I co, znalazł?
— Nie, ale za to kotka mu zaniosłyśmy. Takiego małego, rudego.
Mężczyźni śmieli się. Myszka podała kolację na zielonych talerzach: kiełbasę w plasterkach, ser, sałatkę z rzodkiewek i groszku. Pili herbatę w wysokich szklankach. Pachniały narcyzy, chleb był świeży. Turoń poweselał — śmiał się głośno. Wspominali szkołę, Muszyna opowiadał o Bolku Kopenhadze.
— Pamiętam, jak zrobił nas w konia. To z Kopenhagą poszliśmy na popijawę do „Rycerskiej”. Miał płacić, ale w pewnej chwili wyszedł do klozetu i stamtąd, pewno przez okienko, na ulicę. Czekaliśmy z jednym gościem do późna. Awantura była, nie mieliśmy grosza przy duszy.
— Cały Bolek, cały Bolek — śmiał się Henryk.
Kiedy za oknami pociemniało, Myszka zapaliła lampę. Abażur był słomiany — na ścianach zakołysały się plamy światła.
Późno było, kiedy poszli do Lenki. Mieszkała z matką, staruszką, na drugim końcu miasta. Szli krótszą drogą, przez pola.
— Na razie tam zamieszkasz, a potem zobaczymy — powiedział Turoń.
Muszyna milczał.

Rano przyszedł do prezydium na zebranie rady, które miało zacząć się o dziewiątej. Henryk czekał na niego w gabinecie. Muszyna zmienił się nie do poznania — Stefcia gońcówna spojrzała zdziwiona. Był w sportowej marynarce (pożyczonej od Turonia), miał czystą koszulę i nowy krawat. Pachniał kremem „Ni-