Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Turoń chciał boisko dla młodzieży budować i skocznię narciarską za miastem. Miedza uparł się przy restauracji z motelem. Zwłaszcza słowo „motel” upodobał sobie i stale je powtarzał.
— Motel pierwszej kategorii postawimy!
Na to Turoń: — I znów wszyscy pijacy będą mieli Mekkę.
— Kogo? — spytał Miedza, ale przewodniczący nie wyjaśnił.
Sekretarz pomilczał chwilę (wszystko na ostatnim zebraniu). — W każdym razie na skocznię nie zgadzam się — oświadczył stanowczo.
O sporach i kłótniach dowiedziano się w województwie.
— Nie myślcie, towarzysze — tłumaczył sekretarz — że nie chcieliśmy nowemu przewodniczącemu podać ręki. Wielokrotnie podejmowaliśmy inicjatywy w kierunku przełamania kryzysu. To bardzo trudny człowiek.
Fakt, że z początku chciał jak najlepiej.
— Towarzyszu Turoń, co wy tak na piechotkę? — pytał. — Służbowego samochodu nie macie?
Turoń co rano odprowadzał córkę Małgosię do przedszkola. Myszka niosła niemowlę do żłobka.
— To kłuło w oczy — powiedział do Muszyny teraz.
Flacha kiedyś przyszedł do nowego przewodniczącego: — Towarzyszu Turoń, przysłano mnie, żebym was spytał, czy czasem pieniążków nie potrzebujecie. Powiedzcie tylko słówko, a pieniążki się znajdą.
— Proszę wyjść — powiedział wtedy i przybladł.
Czy o tym opowiadał Muszynie? Przez otwarte drzwi balkonowe wiało chłodem. Pachniały narcyzy.
— Coś ty, Heniu, taki romantyk? — śmiał się gość. — Jak dają, bierz, kiedy możesz przymknąć oko, przymykaj. Z ludźmi trzeba umiejętnie, inaczej oni ciebie tak! — I pokazał kciukiem podłogę.