Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie widział, prócz zielonej smugi akacjowych liści nad szyldem „Obywatelska” i białych plam twarzy gapiów.
— Lenka, Lenka! — chrypiał.
Chłopi śmieli się. Muszyna kopnął któregoś z kaprali w kostkę, wtedy drugi uderzył go dwa razy pałką. Dopiero wówczas redaktor spotulniał — sam postawił nogę na stopniu w klapie gazika. Znikł w środku, kaprale spuścili plandekę i gazik odjechał. Trochę kurzu z pobocza opadło na jezdnię, kiedy skręcali w drogę pod jesionami.
W „Obywatelskiej” sierżant Olszewski z Ludwisiem podnieśli Jasia Flachę z podłogi. Rozciął sobie brew padając. Ludzie spod restauracji rozchodzili się powoli. Ludwiś zaczął roznosić piwo. Sierżant zasiadł do pisania notatki o przebiegu zajścia. Kierownik Rybaczyński zasnął z głową na skrzyżowanych rękach. Pod stołem, koło buta sierżanta Olszewskiego, leżał aparat fotograficzny lustrzanka.

Po ósmej, jak tylko Turoń usiadł za biurkiem, odezwał się telefon. Dzwonił sekretarz Miedza.
— Towarzyszu przewodniczący, słyszeliście nowinę?
Turoń nie wiedział jeszcze nic. Zażartował:
— A co, sekretarzu, zrezygnowaliście z nowej knajpy?
— Nie zrezygnuję, nie zrezygnuję — powiedział Miedza. Głos miał inny — weselszy. Odczekał chwilę, nim dokończył: — Nie ma już tego waszego redaktora u nas. Wywieźli go.
Henryk milczał. Kiedy wchodził, wydało mu się, że Lenka ma zapłakane oczy. Stała przy oknie z chusteczką, odwróciła się, jakby chciała coś powiedzieć, ale on zaraz wszedł do gabinetu.
— Halo, towarzyszu przewodniczący! — wołał Miedza. Słychać było oddech w słuchawce. — Spytajcie