Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dełka — chciała odfrunąć, ale nie mogła i tylko bezsilnie dreptała w miejscu.
Reniek otworzył oczy, patrzył chwilę na białe obłoki nad rzeką, potem uniósł wielką dłoń i pogładził policzek Baśki.
— Chodź, stara, pójdziemy w krzaki.
Chłopcy roześmieli się. — Nie za wcześnie, Reniu? — zapytał któryś.
— Wola boża — powiedział młody Groszek. Śmieli się wszyscy.
Piotruś leżał na brzuchu i zerwanym kłosem suchej trawy kłuł bożą krówkę. Widział, jak biedronka usiłuje odfrunąć, jej cierpliwie ponawiane próby rozłożenia skrzydełek, to nerwowe dreptanie na długiej łodydze kołyszącej się nad piaskiem.
Reniek wypił haust wina z butelki. Wstali jednocześnie — objął dziewczynę i poszli wolno ścieżką wzdłuż wiklinowych zarośli.
— Uważajcie na mokry piasek — zawołał Piotruś. — Przeziębisz się, Reniu!
Słyszeli za sobą śmiech, potem już tylko szelest gałązek ocierających się o nagie ramiona. Reniek czuł dotyk ciepłych od słońca włosów dziewczyny, położył dłoń na jej piersi. Przystanęli i całowali się chwilę.
W miejscu gdzie ścieżka wychodziła na niedużą polanę w gąszczu wiklinowych zarośli, musieli znów stanąć. Z rękami skrzyżowanymi pod głową i rozrzuconymi nogami spał na piasku redaktor Muszyna. Był w szarym garniturze i białej koszuli z krawatem. Obok leżał aparat lustrzanka. Muszyna miał otwarte usta. Oddychał z poświstem. Nie osłonięta twarz była czerwona od słońca. Niebieskie muchy plujki siedziały na jego czole.
— Jak nieżywy — powiedziała Baśka. Przytuliła się mocniej do Reńka.