Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie chciał. Pieniędzy też nie weźmie. A jaki Chrystusek jest, wiemy.
— Robotnicy mówią — powiedział Szafranek — że tu chodzi o prostego człowieka.
Miedza nie zrozumiał. — Co, kto? Mów jaśniej, Władziu.
— O prostego człowieka. O tę, jak tam, sprawiedliwość dla nich.
Mogli wtedy pomilczeć chwilę. Któryś podniósł kieliszek z radzieckim koniakiem do ust. Szafranek ssał fajkę (może akurat zgasła?). Gniazdowski przerwał milczenie pierwszy:
— To znaczy o kogo? Konkretnie. O Krzywego Stefana?
Prezes Szeląg zaśmiał się głośno.
Rozmawiali jeszcze pół godziny. Miedza proponował, żeby napisać list do centrali.
— Ty, Józek, nie napisałbyś? — spytał Gniazdowskiego.
Dyrektor wzruszył ramionami. — Gienek, jak Boga kocham, może do KC wystąpisz?
— Potem, jak ci wysmaży artykuł, nie będziesz wiedział, gdzie oczy odwracać. Ja znam tych z prasy!
— Stuknąć drania po ciemku — powiedział Szeląg. — Zaraz by spotulniał!
Zaśmieli się. Dopili koniak z kieliszków. Zapach dymu z fajki Szafranka rozszedł się po całej kawiarni. O ósmej wyszli i wsiedli do samochodów. Czy coś postanowili wtedy? Chyba nic konkretnego. Może: mniej rozmów, kontaktów. Unikać raczej, niż dyskutować. Projekt z listem do prasy centralnej upadł. Także o stuknięciu po ciemku nie było więcej mowy. Wiadomo — Szeląg żartował.
Przed kawiarnią czekał kierownik Tarasewicz.
— Serdecznie prosimy nie zapominać o nas! — mówił.