Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ulicę. Wszystkie półlitrówki ułożył na tylnym siedzeniu. Kiedy zamykał drzwi, zobaczył dyrektora Kwasiborskiego. Stary nauczyciel szedł w stronę rynku.
— Moje uszanowanie panu dyrektorowi! — powiedział głośno inżynier.
Dyrektor Kwasiborski przystanął. — Dzień dobry, dzień dobry, moje uszanowanie! — Spojrzał na samochód i pokiwał głową. Bardzo przyzwoity wóz!
„Przyzwoity” było ulubionym słówkiem dyrektora Kwasiborskiego. Używał go często, mówiąc na przykład: „przyzwoity człowiek”, „przyzwoity uczeń”, „przyzwoity urząd”, „przyzwoite zebranie”, i tak dalej.
Samochód rzeczywiście wyglądał ładnie: kremowa karoseria, czarne fotele, zgrabna sylwetka.
Targowski zagadnął o komórkę. Kwasiborski mieszkał z żoną w niedużym domku na peryferiach — w komórce chciał urządzić warsztat stolarski.
— Emerytura blisko, trzeba się czymś zająć, panie — tłumaczył.
Inżynier odniósł się życzliwie do prośby o lokalizację — wydał zezwolenie, mimo że nie było podstaw (obiekt miał być drewniany), nie chciał przyjąć dwóch tysięcy za projekt i osobiście przyjechał doradzić, w którym miejscu komórkę budować.
Teraz zaproponował, że podwiezie dyrektora do szkoły, ale Kwasiborski odmówił.
— Niedaleko, niedaleko! Pan inżynier pewno w przeciwnym kierunku.
Rzeczywiście — architekt jechał odwieźć butelki do domu. Nauczyciel przytrzymał go za rękaw.
— Dawniej uczyliśmy dzieci, że szlachta rozpijała chłopów samogonem. A to przecież kropla była w porównaniu z tym, co teraz! — Pokazał witrynę sklepu.
— Ludzi jest więcej — powiedział Targowski.
— Ba, ale i wódki, i wódki. Chodźmy zobaczyć, pa-