Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XII. ŚWIETLIKI

Architekt Targowski zatrzymał nowy wóz — BMW-2000 — naprzeciw sklepu monopolowego, w wąskiej uliczce za rynkiem. Kupił samochód dzięki ogłoszeniu w gazecie. Zapłacił, jak mówiono, trzysta osiemdziesiąt tysięcy — niedrogo, biorąc pod uwagę ceny wozów na giełdzie. Inżynier — młody przystojny mężczyzna z niewielką łysiną zaczynającą się od czoła (jedno z nielicznych zmartwień architekta — podczas ostatniego pobytu w województwie był u dermatologa, ale lekarz powiedział, że skutecznej metody na łysienie nie ma) — zamknął drzwiczki, spojrzał na samochód i wszedł do sklepu.
— Dzień dobry, pani Wandeczko! — powiedział do tęgiej ekspedientki.
Przekomarzał się i żartował chwilę z kobietą. Kupił półtora litra wyborowej i litr jarzębiaku — razem pięć butelek, które pani Wanda starannie owinęła w papier.
— Do żony znajomi przyjeżdżają, trzeba przyjąć.
— Pewno, pewno! — śmiała się ekspedientka.
Żona inżyniera, pani Kama — młoda, ładna kobieta — niedawno skończyła studia. Pracowała w Powiatowym Biurze Projektów — miała etat zastępcy kierownika. Pochodziła z centrali i często lubiła to podkreślać.
— My tu na dorobku jesteśmy — powtarzała znajomym.
Inżynier zabrał butelki, pożegnał się i wyszedł na