Strona:Kazimierz Gliński - Ostrzeżenica.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez bory i lasy widzi! — śmiał się Maciek.
Odpowiedziano mu gromkim śmiechem.
Mimo to wzrok wojewody zwracał się ciągle ku wieży onej, Ostrzeżenicą zwanej; jakaś siła niewidzialna przykuwała do niej spojrzenie Maćka, że nijak oczu oderwać nie mógł. Zdawało się, że chciał rozpoznać jej kształty wszystkie, każdy, szczerb zapamiętać, do wnętrza zajrzeć przez jedyne wielkie drzwi, u góry onej wieżycy się znajdujące. Głąb tam musiała być — i ciemność — śmierć...
Maćko drgnął... Ale gdy Ostrzeżenica mgłami poranku się okryła, poruszył hardo głową, pięść podniósł w stronę zamku królewskiego, i — pewny swej wojewódzkiej godności, rzekł z dumą:
— Nie ugryziesz mnie teraz, króliku krakowski!...
I śmiano się z łaski pańskiej, z wiary pańskiej — ale król tego nie słyszał.