Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Białym Dunajcu wrzeszczały bębny: »żegnajcie!« a mój kompan rzucał centy. Idyota!
Kiedy zobaczyłem stacyę kolejową, serce zabiło mi gwałtownie, jak przed laty czterdziestu na widok kochanki. Uściskałbym konduktora, palacza i maszynę, gdyby gapiów nie było. Chwała Bogu, pomyślałem sobie, jeżeli się pociąg nie wykolei, to jutro stanę w mojej poczciwej Warszawce, a pojutrze pójdę na wodę do Saskiego ogrodu, liznę nieco polityki u Clotina, pyknę sobie po obiadku z fajeczki, a wieczorkiem z panem Damazym i Kurdzielskimi zagram sobie pulkę preferka z psztyczkiem i kociołkiem. Boć stara to prawda: w domu najlepiej

· · · · · · · · · · · · · · · · ·



Przypisek przepisywacza.

Autor notat powyższych, jak widać stary zrzęda i tetryk, nie obliczywszy się ze swojemi latami i przyzwyczajeniami, niepotrzebnie pojechał do Zakopanego i nic też dziwnego, że doznał rozczarowania. Nie umiał on odczuć piękna natury, naiwnie ją opisywał, jeszcze naiwniej oburzał się np. na kąpiele w Jaszczurówce, a nawet tak odświeżający ducha i ciało spacer do pięknej do-