Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

panie, ja grywam tylko w preferansa lub whista z atutem. Jegomość się uśmiechnął drwiąco i dodał złośliwie: »Pan dobrodziej zapewne gdzieś z puszcz litewskich... my już nie tak zacofani“ —
Błazen! przedstawiciel postępu karcianego! Poczciwy preferans tych trutniów już razi, a cóż milszego być może, jak po trudach całodziennych odpocząć sobie przy skromnej pulce po dziesięć punktów za grosz? Przy preferansiku człowiek się nie zmęczy, przeplata go rozmową i anegdotami, a te winty i taroki, to czysta praca, nużąca umysł, — ani chwili nie ma odpoczynku! Ma tu dobrze być na świecie, kiedy byle urwipołeć urąga poczciwej zabawie ojców. Z »puszcz litewskich«, drwił sobie skurczypałka. Oj warto byłoby z puszcz litewskich przywieźć dobrego dębniaka na takich, jak ty farmazonów. Tfu! szkoda mojej irytacyi.
Powróciłem do chałupy zły, jak djabli. Postanowiłem tu przebyć dwa tygodnie, a co raz postanowię, tego zwykłem dotrzymać. Ale czuję, że mnie siły opuszczają i żółć się wylewa. Przytem w żołądku jakieś kwasy — jeszcze nabawię się kataru żołądka — przywiozę sobie prezent z Zakopanego. Towarzysz mój także jęczy, dostał biedak boleści...
A tom się ubrał!