Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zakopańskich. Rozumiem składki na to, aby takiej muzyki nie było, — i z chęcią pierwszy na listę się zapiszę, — ale dawać ciężko zapracowany grosz na rozstrajanie nerwów, to (przepraszam pokornie) jedna więcej kwalifikacya do »czubków«.
Nie lepszą od muzyki jest i ortografia zakopańska. »Pręndkie jeżdżenie zabrania się« czytasz na tablicach i wołasz o pomstę do Małeckiego. »Borże zbaf Polske« czytam znowu na jakimś koszyczku, a »Pamiatka s Zakopanego« na garnuszku. Praktyczne ćwiczenia w ortografii zdałyby się pręndko rządcom Zakopanego. Boże! zbaf ich, mimo ortografii.
Wieczorem w dworcu tatrzańskim zjadłem sznycla wiedeńskiego z marchewką. »Woniał« wprawdzie straszliwie, ale mój żołądek tak się prosił, że zatkałem nos i jadłem gwałtownie. Siedzący obok myśleli, że tak mi smakuje, a ja jedynie chciałem jak najprędzej wypełnić ciężkie obowiązki względem żołądka.
Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu, udałem się więc do pokoju przeznaczonego do gry w karty. Przybliża się jakiś jegomość i pyta, czybym nie zrobił pulki. I owszem, a w co będziemy grali? W taroka. Nie, panie, ja w cygańskie gry nie grywam. To może w winta? Nie,