Strona:Karolina Szaniawska - Najcięższy.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwieje się, wreszcie klęka i uderza czołem o posadzkę.
Twarzy nie widać, głowa okryta czarną chustką, kształty drobne kobiety starej i zwiędłej, może od troski, a może od ciężaru lat. Prosi o coś, błagalnie prosi, zamiast jednak szeptać — mówi. Wszyscy się oglądają przeszkadza innym.
Wśród ciszy świątyni, modlitwa jej zdaje się wołaniem, jest przejmująca, donośna.
— Pocieszycielko — skarży się — wszak dźwigałam krzyże. Tyś była świadkiem, że dźwigałam bez jęku. Ale ten najcięższy, och, najcięższy! tego nie podźwignę. Syn, moja pociecha, uczciwe imię splamił...
Burza szaleje gwałtownie, błyskawice się krzyżują, wśród orgii żywiołów szept modlitwy staje się słabszym, zaledwie go słychać.
— O, Matko — brzmi jękiem bezwładnym — weź krzyż z moich ramion. Ja nie poradzę... on najcięższy...
Grom wstrząsnął świątynią; ludzie porwali się z krzykiem, wołając ratunku. Twarz staruszki była uśmiechnięta, wzrok jej rozpłomienił się chwilowo, a potem nagle zgasł.
Już nie dźwigała krzyża...

Karolina Szaniawska.