Strona:Karolina Szaniawska - Najcięższy.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednostajny szmer tej fali, to hymn boskiej harmonii pełen, — kryształowe jej zdroje obmywają ludzkość z mętów i brudów, odradzają i do jasności wiodą. A niema jasności nad tę jedną, skąpaną w łzach.
Pośród tłumu zapełniającego świątynię, najwięcej kobiet — nie brak też starców. Dużo tu modliw i dużo westchnień. Smukłe wieże gotyku nabrzmiały od nich; zdają się rozstępować, szczytowe linje swoje otwierać i niby zdumionemi źrenicami patrzą w niebo.
Na świecie burza coraz gwałtowniejsza: wiatr się rozhulał, przelatują błyskawice z krańca na kraniec.
Kościół jest przepełniony — ludzie wchodzą zmoknięci — ten klęka, inny przysiada nizko, obok ławki, jeszcze inny staje pokornie. Wszyscy tacy mali, drobni, nędzni...
Głuchy jęk się rozległ. Młoda niewiasta padła na kolana przed ołtarzem i, ukrywszy twarz w dłoniach, płacze: — Matko nieszczęśliwych, uzdrów mi dziecię bo oto wyczerpane wszystkie środki ludzkie. Ty zaś masz moc Niebieską.
Grzmoty huczą, w świątyni ciemno, pomimo licznych świateł. Szept modlitw nie przygasa, lecz staje się gorętszy i prawie natarczywy.
— Maryo — wybiega prośba z wielu ust — pokrzep i siły dodaj. Bądź pomocą, Matko!
Jakaś postać zgarbiona sunie wolnym krokiem ku ołtarzowi. Jest bardzo przemoknięta; strugami wody znaczy ślad za sobą — drży,