Po co ją ratowali? wymawiała tym ludziom dobrym — po co? Jakiem prawem śmieli do niej się wtrącać! czy mogą mieć pojęcie co przeszła, ile wycierpiała, jaki wstręt do życia ją ogarnął?...
Popełnili zbrodnię, tak, zbrodnię. Gdy była nieprzytomna i prawie już na tamtym świecie. bez troski żadnej, bez bólu — szczęśliwa, bo spokojna — ściągnęli ją gwałtem.
— Kto was prosił! nie krzyczała już lecz wyła — Kto was o to prosił? Umyślnie do ciemnej sieni się przywlokłam, by nikt nie zobaczył — ani urągał, ani litował się... szukałam spokoju. Gdy człowiek nieszczęśliwy umrzeć chce, przeszkadzać to zbrodnia — a wam się zdaje, że miłosierdzie największe. Oh! miłosierdzie! jęknęła po chwili — podłe, nikczemne! Oh!...
Maglarka była oburzona. Prosty jej umysł nie znał buntu — od dziecka wierzyła, że wszystko co z ręki Stwórcy pochodzi dobrem jest, że nawet najcięższe i najboleśniejsze miłem być powinno, jako próba i droga do zbawienia. Jej również, a także Szymonowi, życie nie słało się kwiatami: przechodzili choroby, troski, w młodszych latach czasem brak kawałka chleba — potem, co już najgorsze stracili Joankę... Lecz wątpić, woli Boskiej się sprzeciwiać, nigdy, myśl taka grzeszna nie postała im w głowie. A tu dzieciuch, bo dzieciuchem jest to marne stworzenie, do trucizny się bierze, gdy mu coś nie po myśli wypadło. W dodatku jeszcze, czuje żal, gdy ludzie chcą ratować jej duszę grzeszną! Szalona, lub też bardzo zatwardziała w złem i przewrotna — inaczej, radaby teraz być powinna że żyje, że może odpokutować za swój grzech.
Gdzie jej tam do pokuty!.. W oczach ma ognie, w sercu złość; jeśli się odezwie to tylko wymówką lub przekleństwem. Szymonowa stoi przy łóżku i myśli, myśli, jak ją uspokoić.
— Kto prosił? powtarza machinalnie — prawda, nikt nie prosił. Ale każdy człowiek uczciwy zrobiłby to samo co ja i Szymon. Matko Najświętsza! przecież choćby dla tej sierotki niewinnej.
— Oh! Krzyknęła chora, zaciskając drobne dłonie z wyrazem bezsilnej wściekłości — znowu Joasia! wszystko przez nią!
— Joasia?... Joanka! powtórzyli Szymonowie, którym dźwięk tego wyrazu odsłonił niebo. Wzrokiem błyszczącym łzami spojrzeli po sobie — słów im nie było trzeba — zrozumieli się odrazu. Jak gdyby prądem elektrycznym tknięci, zerwali się i pobiegli do dziecka, które spało w koszu od bielizny; tam zaczęli coś szeptać, radzić...
— Wszystko przez nią! wołała chora w dzikiej pasyi. Nie
Strona:Karolina Szaniawska - Joanka.djvu/7
Wygląd
Ta strona została skorygowana.