Strona:Karol Wachtl - Spóźnione zaloty.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —

krzywiąc się. A to ci mościdzieju babsko wonieje, jak cała apteka!... Wybiegła! Patrzcie, zawstydziła się — stara szlafmyca! Oj z temi babami, z temi babami! Czyste urwanie łba i prawdziwa wieża babilońska! Uciekła mi teraz właśnie, kiedym się rozmachnął, by się jej oświadczyć, korzystając z tego rozczulenia. Już od pół roku zabieram się do tych oświadczyn, rozpędzam się, jak do samobójstwa — przynajmniej pięćdziesiąty raz, a skoro tylko na moją przyszłą spojrzę — to mi się mościdzieju nieboszczka Ksantypa przypomina... Ajakże! Ej żeby to nie ten jej mająteczek!.... Pewnieby mnie nie złapało to stare wieszadło! Nie wiele to tam tego jest, ale dobre i tych parnaście tysięcy, które ma konserwa, bo żeby nie to, pewniebym ci mościdzieju nie pchał łysej pałki pod jej wydeptany pantofel... Ale, cóż robić, pieniądze antyk ma; pomoże przytem mnie samotnikowi kości grzać na starość, będzie je człeku obchuchiwać, a kaszą okładać, żeby ta wściekła pedogra tak na nich nie wygrywała, jak głuchy organista na rozbitym organie. Zawsze mościdzieju, co z babą, to nie samemu!... A choć tam i ona, nieboga latkami daleko odemnie nie odbiegła, aleć zawsze wygoda i pożytek będzie jaki taki... Po ślubie wezmę ja się na seryo do mojej przychrypłej turkawki i tak ją sobie ugłaskam, że śpiewać