Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Skończyliśmy więc; powrócimy do naszych ludzi!
Odwrócił się, odszedł bez pożegnania; Armeni jednak prychnął na mnie, jak dziki kot.
— Teraz uszłeś mi znowu; lecz nazwałeś mię kłamcą i oszustem, i, jeśli kiedykolwiek cię zobaczę, zapłacisz za to życiem!
Z temi słowy odszedł. —
— Sihdi, czy mam jego twarzyczkę przeciąć harapem i pozostawić pamiątkę na jastrzębim nosie? — zapytał Halef.
— Nie! Teraz musimy pospieszyć się, zanim nadejdą, przeprawić przez rzekę. Jeśli przybędą, a zastaną nas jeszcze w wodzie, będą mogli wystrzelać jak kaczki! Naprzód więc!
Zab był w tem miejscu dosyć szeroki, lecz płytki. Wpędziliśmy do wody wierzchowce. Orzeźwiająca kąpiel przyniosła im ulgę po skwarze południa i poczęty tak prędko płynąć, że niezadługo byliśmy na drugim brzegu. Podczas przeprawy siedziałem na siodle nieco odwrócony, trzymając sztuciec gotowy do strzału, aby zabezpieczyć się przed ewentualnym napadem. Lecz nic podobnego nie nastąpiło i, gdy dotarliśmy do brzegu, zobaczyłem dopiero jeźdźców, przybywających z tamtej strony. Zatrzymali się i krzyczeli gniewnie, potrząsając bronią. Potem pojechali dalej, nie przeczuwając, że ich policzyłem. Przebyliśmy zarośla i straciliśmy ich z oczu. Teraz Halef zatrzymał konia i rzekł, potrząsnąwszy głowa:
— Sihdi, nie pojmuje, jak mogłeś, taki mąż, jak ty, zgodzić się na podobne żądania! Teraz wszystko przepadło, wszystko!

168