Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na pewno — odparł inny, który, zdaje się, należał do uprzednio wysłanych wywiadowców. — Opisałem położenie zagrody zupełnie dokładnie. Zasieki leżą w dolinie, poza temi dwiema najbiiższemi górami. Wieczorem znajdziemy wejście, a w nocy, gdy będą spali, ruszymy na nich ławą.
— Będzie wszak zupełnie ciemno?
— Poczekamy aż dzień zaszarzeje.
Hm!... Wiedziałem już dosyć. Popełznąłem zpowrotem, odszukałem Halefa i opowiedziałem mu o wszystkiem.
— Co uczynisz, sihdi? Czy zostaniemy tutaj, póki nie zapadnie noc?
— Nic podobnego. Musimy jeszcze przebyć te góry. Na prawo leży dolina. Ominiemy ją łukiem i przybędziemy z przeciwnej strony. Musimy się znaleźć przy zasiekach Kurdów wieczorem, wcześniej od szyitów. Naprzód!
Ruszyliśmy. Należało mieć się na baczności, aby uniknąć przygodnego spotkania z Kurdami, lub z uwijającym się teraz po okolicy Szir Saffi’m. Okoliczność ta opóźniła nasze przybycie, lecz dostaliśmy się przed wieczorem w pobliże obozu kurdyjskiego, niepostrzeżeni przez nikogo.
Halef pilnował koni. Ogier był zbyt cenny, abym go pozostawiał bez dozoru wpobliżu wroga. Było już zupełnie ciemno, gdy tłukłem się po zboczach góry, porośniętej lasem, odgadując dro--

116