Strona:Karol May - Zwycięzcy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się znajduje, i gdy wreszcie mieliśmy już za sobą ruiny, przystanął, obejrzał się za siebie i, kiwając głową, rzekł:
— Ta powrotna droga była zła, effendi; droga w tamtą stronę zdawała mi się lepsza. Ale było ciemno; nic nie widziałem i nie słyszałem przez długi czas i dlatego też usnąłem. Gdzie właściwie byliśmy?
— To wszak chyba wiesz! — odrzekłem zadowolony z udanego podstępu.
— Nie wiem. Drapaliśmy się teraz przez taką gmatwaninę, że nie odnajdę na pewno miejsca, gdzie spałem, choćbym je miał szukać gorliwie.
— Nikt ci tego nie poleci. A więc bądź spokojny i chodź!
Gdyśmy ujrzeli zdala żołnierzy, spostrzegłem, zanim jeszcze ku nim podeszliśmy, że zaszło tam coś niezwykłego. Podwoiłem więc kroki. Zostałem zauważony, utworzone przez nich koło rozwarła się i Halef wyszedł mi naprzeciw.
— Pomyśl, sihdi, — zawołał — ten chłop chciał udusić kol-agasiego, który teraz jest bimbaszim.
— Jaki chłop? Sefir?

36