Strona:Karol May - Zwycięzcy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówisz, mieści się światło miłości, wobec którego ten tutaj błysk jest prawdziwą ciemnością, niewidocznym nowiem. Jestem bogatszy,znacznie bogatszy, aniżeli biedny diabeł, do którego będą należały te pieniądze i kamienie. Nie zmieniłbym się z nim! Wesoły śmiech z ust mojej Hanneh, najpiękniejszej z kobiet, dźwięczy przyjemniej, niż brzęk tych monet. W jej oczach i jej uśmiechu jest dusza, natomiast w tych martwych skarbach niema... Na Allaha, a to co?!
Jakgdyby dla wyjaśnienia, sięgnął znów do skrzyni i wyciągnął stamtąd pierwszy lepszy kamień. Jego okrzyk zwrócił również mój wzrok na ten przedmiot.
— Obraz, sihdi, obraz! — wołał. — To należało zapewne do chrześcijanina, gdyż muzułmaninowi nie wolno dać się malować. A jednak ubiór tego mężczyzny i kobiety nie jest frankoński, lecz perski. Spójrz!
Podał mi mały portret, wysadzany brylantami. Gdy wzrok mój padł nań, omal nie wydałem okrzyku zdumienia. Znałem Persa, którego wizerunek miałem przed oczami. Nie chodziło tu o przypadkowe podobieństwo, lecz to był on, był nim bezwątpienia, a mianowicie

25