Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pamiętasz? Ale teraz — — — ah, czy to ktoś pukał, Ludwiku?
— Tak, panie kapitanie.
Ludwik otworzył. Listonosz wręczył depeszę. Starzec szybko chwycił i, przeczytawszy Kilka razy pod rząd, wyciągnął ramiona, wołając:
Hura, hura! Ludwiku! Ośle kwadratowy! Stary bałwanie! Zdejm mi te filcowe buty!
Zerwał się i zaczął ściągać szerokie buty. Ludwik patrzył ze zdumieniem.
— Ależ, panie kapitanie! Buty — — bóle!
— Bóle? Androny! Nic mnie nie boli! Zdrów jestem. Reumatyzm djabli wzięli! Czy znasz treść telegramu? Nie? Otóż dowiedz się, że wszyscy przyjeżdżają, wszyscy! Jutro tu będą wraz z doktorem Sternauem. Hura! Wiwat! Zostawiłem swój reumatyzm w butach. Popatrz, jak się żwawo ruszam!
Istotnie pan kapitan chodził po pokoju żwawym krokiem. Po chwili zawołał:
— Idę natychmiast do willi Rodriganda, aby wręczyć telegram.
— Czy aby pan kapitan potrafi dojść? — niepokoił się Ludwik.
Nie było odpowiedzi. Starzec zeszedł po schodach nadół i pomaszerował przez las do willi Rodriganda. — — —
Mieszkańcy pięknego majątku Rodriganda byli już poinformowani o wszystkiem, co zaszło w Meksyku. Przed niedawnym czasem przyszła wiadomość od Sternaua z Hiszpanji, że fałszywy Alfonso siedzi wraz ze

138