Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   78   —

Spojrzał we wskazanym kierunku.
— Ah! Roe-buck — rogacz! Przepysznie! Bardzo się przyda! Nic nie jadłem od wczoraj w południe. Well!
Allo pośpieszył po zabitą zwierzynę, a w kilka minut płonął w ukryciu ogień, nad którym skwierczała soczysta pieczeń. W ten sposób zaspokoiliśmy odrazu głód, a i Dojan otrzymał także swoją część.
Podczas jedzenia powzięliśmy postanowienie zaczekać aż do południa, potem zaś zbadać, co słychać z Bebbehami. Podczas rozmowy zerwał się nagle Dojan i jął wpatrywać się w las. Przez pewien czas zdawało się, że sam nie jest całkiem pewien siebie, potem jednak jednym susem oddalił się, nie oglądnąwszy się na mnie. Zerwałem się, aby chwycić za strzelbę i pośpieszyć za nim, lecz zatrzymałem się natychmiast, usłyszawszy głośne, radosne skomlenie zwierzęcia.
Zaraz potem pojawił się mały hadżi Halef Omar bez konia wprawdzie, ale w pełnym rynsztunku: ze strzelbą, pistoletami i sztyletem za pasem.
— Hamdullillah, zihdi, że cię oglądam przy życiu — pozdrowił mnie. — Serce moje pełne było obawy, ale pocieszałem się, że żaden nieprzyjaciel twego Riha nie dogoni.
— Hadżi! — zawołał Lindsay. — Oh! Ah! Nie rozsiekany! Wspaniale, nieporównanie! Zaraz jeść pieczeń z nami! Well!
Poczciwy Lindsay wziął sprawę ze strony praktycznej. Halef niemniej był ucieszony, widząc zdrowym jego i przewodnika, ale nie pogardził też cielesnym posiłkiem i sięgnął zaraz po kawał pieczeni, podany mu przez Anglika.
— Jak uciekłeś, Halefie? — spytałem.
— Bebbehowie strzelili do naszych koni — odpowiedział. — Runął i mój, a ja zawisłem w strzemieniu, Nie troszczyli się o nas, bo szło im tylko o ciebie i twego Riha. To też ich Allah pokarał ślepotą, że nie