Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   56   —

— Tak, wszędzie!
— A rzekę Berocieh?
— Także, to granica.
— Jak długo idziesz do niej?
— Pół dnia?
— A czy znasz Bannę?
— Bywam tam dwa razy do roku.
Znał także Amehdabad i Bayendereh.
— Ale gdzie leży Bistan, tego już nie wiesz.
Wiem bardzo dobrze, bo tam mieszka mój brat.
— Czy musisz codzień pracować?
— Robię, kiedy mi się podoba! — odparł z dumą.
— Więc możesz odchodzić stąd, kiedy chcesz?
— Panie, nie wiem, czemu o to pytasz.
Ten człowiek przedpotopowy był jednak ostrożny, i to mi się podobało u niego.
— Powiem ci, dlaczego pytam — odrzekłem. — Jesteśmy obcy i nie znamy dróg przez góry, dlatego potrzeba nam uczciwego człowieka, któryby nas poprowadził. Damy mu za to po dwa piastry dziennie.
— O panie, czy też to prawda? Dostaję na rok dziesięć piastrów, oraz mąkę i sól. Czy mam was prowadzić?
— Chcemy cię dzisiaj wpierw poznać. Jeśli będziemy z ciebie zadowoleni, to zarobisz sobie więcej, niż kiedyindziej za cały rok.
— Zawołaj tych ludzi! Dam im mąki, soli i garnek do gotowania; mam także podostatkiem dziczyzny, a trawy dla koni tyle, ile tylko zjedzą. Tam w górze jest źródło, a posłanie zrobię wam tak miękkie, jak dywan sułtanki Walidy!
Ten poczciwy Allo zmienił się naraz zupełnie, a dokonał tego piaster jedynie dźwiękiem swym!
Skinąłem na towarzyszy, wystawionych na ciężką próbę wskutek naszej długiej rozmowy. Pośpieszyli więc i zdumieli się niemniej odemnie na widok węglarza. Osobliwie Anglik oniemiał prawie z podziwienia, choć, co prawda i Bannah podziwiał nos master Lindsaya