Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   34   —

Tam zastałem między skałami wartę, która mię natychmiast poznała.
— Kto cię tu postawił? — spytałem.
— Chan.
— Na co?
— Ażeby się mógł zaraz dowiedzieć, skoro tylko powróci, że wszystko w porządku.
— Bardzo dobrze! Wejdźno do obozu i powiedz moim towarzyszom, że zaraz powrócę.
— Tego miejsca nie wolno mi opuścić.
— Chan nic o tem nie wie.
— Dowie się.
— Może być; wtedy mu powiem, że ja ci to rozkazałem.
Teraz dopiero odszedł. Wiedziałem, że Mohammed Emin go zatrzyma i rozbroi. Nie dowiadywałem się wprawdzie, gdzie jest drugi obóz, ale słyszałem wieczorem głosy w pobliżu, spodziewałem się więc odszukać go z łatwością. Tak się też stało. Doleciał mię najpierw tupot kopyt końskich. Poszedłszy za tym głosem, zna lazłem dziewięciu Bejatów, siedzących na ziemi, którzy w ciemności wzięli mię za swego towarzysza. Jeden z nich zawołał:
— Co on powiedział?
— Kto?
— Obcy emir!
— On sam tu stoi — odpowiedziałem.
Teraz poznali mnie i powstali.
— O emirze, dopomóż nam! — prosił jeden z nich. — Bebbeh nam uciekł, a gdy chan powróci, źle będzie z nami.
— W jaki sposób wam uciekł? Czyście go nie skrępowali?
— Był związany, ale musiał zwolna rozluźnić więzy, a kiedyśmy spali, zabrał konia swego, nasze strzelby i uszedł z obozu.
— Weźcie konie i chodźcie za mną!
Posłuchali odrazu. Zawiodłem ich do naszego obozu. Przyszedłszy tam, zastaliśmy już ogień, rozniecony tym-