Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   207   —

— Spotkaliśmy go.
— To sam wiem! Gdzieście go spotkali?
— W górach kurdyjskich i byliśmy w jego towarzystwie aż dotychczas. Mam od niego list dla ciebie.
— To bardzo lekkomyślne ze strony mirzy wyjawiać wam własne imię i takim ludziom jak wy powierzać listy. Jestem wierny i nie wolno mi go wziąć z rąk waszych; dajcie go służącemu, którego teraz zawołam!
To było bezwstydne, mimoto powiedziałem w tonie spokojnym:
— Nie uważam mirzy za lekkomyślnego i proszę cię, żebyś sam mu powiedział to słowo. Zresztą nie potrzeba mu było nigdy trzeciej osoby do tego, żeby coś wziąć z naszej ręki.
— Milcz, kaffirze! Jestem mirza Selim ag a, i czynię, co mi się podoba! Czy znacie wszystkie osoby, znajdujące się przy mirzy?
Skinąłem potakująco, a on pytał dalej, czy były przy tem kobiety i ile.
— Dwie panie i jedna służąca — odpowiedziałem.
— Czy widzieliście ich postacie?
— Niejednokrotnie!
— To było bardzo nieostrożne ze strony mirzy. Oko niewiernego nie powinno nigdy spocząć nawet na szatach kobiety.
— Powiedz to samemu mirzy!
— Milcz, bezwstydny! Nie potrzebuję twojej dobrej rady! Czy słyszeliście także głos kobiet?
Ten gbur wystawiał mą cierpliwość na zbyt ciężką próbę.
— W naszym kraju nie pytają o kobiety z taką ciekawością. Czy tu niema tego zwyczaju? — odparłem.
— Na co się ważysz? — huknął na mnie. — Miej się na baczności! Mam zresztą rozprawić się jeszcze z tobą z powodu owego uderzenia, ale o tem później. Teraz oddajcie list!
Klasnął znów w ręce. Zjawił się służący, lecz ja