Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   110   —

— To puszczę szejka na wolność.
— A to, czego żądał od ciebie?
— Nie dam.
— Ani jego flinty i pistoletów?
— Nie. On jest winnym napadu, który właśnie odparliśmy; nie może się spodziewać żadnej pobłażliwości. Jesteśmy zwycięzcami. Czyń, co ci się podoba!
Odszedł, a ja postarałem się przedewszystkiem o to, żeby nabić strzelby na nowo. Pies leżał przytem u moich nóg i skomlił z radości, chociaż język zwisał mu z pyska ze zmęczenia.
— Jak sądzisz, emirze — spytał Amad el Ghandur — czy zagryzł dozorcę koni, przy którym był został?
— Mam nadzieję, że nie. Przypuszczam, że zostawił tego człowieka, bo mu było za długo czekać na odwołanie. Czuwał przy nim całe popołudnie i całą noc; biedne zwierzę jest strasznie znużone. Halefie, daj mu co zjeść! Wody napije się dopiero później.
Szejk leżał skrępowany na ziemi i nie rzekł ani słowa, lecz oczy jego śledziły każdy nasz ruch. Widać było po nim, że nigdy przyjacielem naszym nie będzie.
Oczekiwaliśmy z napięciem odpowiedzi Bebbehów. Stali blizko siebie, a po żywości giestykulacyi poznaliśmy, że narada była burzliwa. Wreszcie poseł nasz wrócił.
— Panie — rzekł — przynoszę pokój.
— Pod jakim warunkiem?
— Pod żadnym.
— Tego się nie spodziewałem. Musiałeś bardzo gorliwie za nami przemawiać. Dziękuję ci!
— Zrozumiej mnie, panie, zanim mi podziękujesz! Przynoszę ci wprawdzie pokój, lecz Bebbehowie nie przystają także na żaden warunek.
— Ah! I to nazywają pokojem? Dobrze, więc i ja się zabezpieczę. Powiedz im, że zabieram szejka ze sobą jako zakładnika.
— Jak długo zatrzymasz go?
— Dopóki mi się spodoba; dopóki nie będę pewnym, że mnie już nikt nie ściga. Wówczas szejka wypuszczę.