Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nalgu Mokaszi; resztę pozostawiono mnie. Zdawałoby się, że zadanie moje nie było trudne, a jednak w pewnych okolicznościach mogło nabrać pierwszorzędnej wagi; najmniejszy przypadek, nieopanowany przeze mnie, zburzyłby wszystko.
Winnetou, który stanął na czele sześćdziesięciu wojowników, zawezwał mnie przed wyruszeniem.
— Niech mój brat mi towarzyszy, gdyż najchętniej z nim pójdę do koni. Gdybym wziął ze sobą kogo innego, musiałbym zabić strażników.
Było mi to na rękę; przyłączyłem się do niego i wyruszyliśmy w drogę. Pokonanie dwóch strażników, znajdujących się przy koniach, było właściwie zabawką; musieliśmy jednak działać z największą ostrożnością, gdyż najdrobniejszy podejrzany szmer mógł nas zdradzić i zniweczyć cały plan.
Posuwaliśmy się wzdłuż skraju lasu; nieopodal jego rogu weszliśmy między drzewa, postępując dalej ze zdwojoną uwagą. Znajdowaliśmy się teraz na zachodniej stronie lasu i przybyliśmy wkrótce na miejsce, niedaleko którego, na łące, obozowali Yuma. Idąc jeszcze wolniej i ostrożniej, zostawialiśmy co kilka kroków jednego wojownika. Gdy ostatni z nich stanął na posterunku; tworzyli wszyscy łuk naokoło leżącego pod lasem obozu Każdy Mimbrenjo wyszukał sobie takie stanowisko, żeby mógł ostro obserwować nieprzyjaciół, sam nie narażając się na odkrycie. Instrukcje, dotyczące ich czynności, otrzymali zawczasu.
Po tych przygotowaniach stanąłem z Winnetou pod pierwszemi drzewami, żeby się rozpatrzeć w sytuacji.

96