Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musisz się troszczyć o to, by jeńcy rzeczywiście dostali się na pal — napomknąłem. — Teraz oddamy Yuma twojej pieczy; w tym celu zostawimy ci połowę wojowników.
— A z drugą połową chcecie pojmać resztę Yuma? Ja zaś mam tutaj bezczynnie pozostać? Dlaczego nie chcecie mnie zabrać ze sobą?
— Gdyż jeden z nas trzech, ty, Winnetou, lub ja, musi pozostać, a wiemy, że twoja czujność jest większa od naszej. Jeńcy należą do ciebie, musisz więc ich pilnować.
— Mój biały brat ma rację. Dopóki jestem tutaj, nie uda się żadnemu z tych psów ujść. Możecie być spokojni!
— Dobrze. Przygotuj się wyruszyć za nami, jeśli zawezwie cię goniec.
Wybrano wojowników, którzy mieli nam towarzyszyć; wsiedliśmy na koń i skierowali się do wylotu wąwozu; tam oddaliśmy wierzchowce kilku wojownikom, którzy mieli ich dopilnować. Lada chwila mogła nastąpić zmiana wart u Yuma. Obawiając się, by czerwony nie usłyszał rżenia koni, poszedłem wraz z Winnetou naprzeciw niego. Kierunek był mi znajomy. O kilkaset kroków za wąwozem stanęliśmy, aby nasłuchiwać. Po upływie paru minut usłyszałem kroki. Rozeszliśmy się, ja na lewo, Winnetou na prawo; gdy Yuma chciał przejść pomiędzy nami, został schwytany z obydwu stron i zawleczony do naszych posterunków w wąwozie. —
Poszliśmy z Winnetou wytropić obóz Yuma. Nie zapalili ognisk; pomimo to wywiązaliśmy się z zadania już po upływie pół godziny. Powróciłem, aby wydać naszym

146