Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Winnetou i Silny Bawoł, zmienialiśmy się co godzinę, aby coraz inny z nas dozorował wartowników.
Pierwszą straż miałem ja; zluzował mię Winnetou. — Gdy obudził mnie wódz Mimbrenjów, czułem się jeszcze bardziej zmęczony niż poprzednio; zaraz też zerwałem się, żeby znowu czuwać. Warty chodziły tam i zpowrotem, pilnie bacząc na pojmanych, aby nie uszedł ich uwagi żaden odruch podejrzany. Vete-ya, jako wódz, otrzymał legowisko nieco oddalone od pozostałych; zdawał się leżeć nieruchomo, pewnie spał. Gdy przeszedłem obok niego po raz drugi, otworzył jednak oczy i zawołał na mnie po imieniu. Przystąpiłem do niego i spytałem, czego sobie życzy. Zrobił zdziwioną minę i odpowiedział:
— Jakie życzenie? Czy doprawdy Old Shatterhand nie wie, o co mi chodzi? Mam tylko jedno — wolność!
— Wierzę ci. Miałem je również, gdy byłem twoim jeńcem.
— Otrzymałeś ją. Kiedy odzyskam swobodę? Czy dzisiaj?
— Jeszcze dzisiaj? — spytałem ze zdziwieniem. — Spałeś, śnisz jeszcze z pewnością.
— Nie śnię! Prócz ciebie czuwa tylko dziesięciu wojowników. Czy ci kto zabroni przeciąć moje więzy? Uczynisz tak, a ja skoczę na konia i zniknę, zanim zdążą mnie pojmać!
Na tę skromniutką prośbę inny zaniemówiłby ze zdziwienia lub gniewu; co do mnie, to wydała mi się zbyt komiczną; to też wybuchłem głośnym śmiechem, który wkrótce tak przybrał, że większa część śpiących obudziła się, a wartownicy spojrzeli ku mnie.

122