Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głos Winnetou umiał uśmierzyć każdy gniew i łagodzić dotkniętą ambicję. —
W obozie panowała cisza. Yuma naradzali się spokojnie i zwracali we wszystkie strony, by obejrzeć nasze stanowiska. Nie upłynęło jeszcze pół godziny, a już powrócił jeden z wysłanych do nich wojowników i zameldował:
— Trzech najstarszych wojowników Yuma chciałoby pomówić z Old Shatterhandem, Winnetou i wodzem Mimbrenjów. Czy mogą przyjść?
— Tak, ale bez broni!
— A czy wolno im będzie, jeśli nie przyjdzie do zgody, powrócić do obozu?
— Są posłami. Mogą powrócić, skąd przyszli.
Zawrócił do obozu, by powiadomić Yuma o moich słowach. Po chwili ujrzałem trzech wojowników. Odłożyli koce i wierzchnią odzież, abyśmy się mogli przekonać, że nie ukrywają żadnej broni. Gdy Nalgu Mokaszi zrozumiał, o co chodzi, przyłączył się do nas znowu.
Yuma przeszli obok swego wodza, nie rzuciwszy nań okiem, jednakże nie dlatego, iżby nim gardzili, ale poprostu, że byli wysłańcami wojowników, chwilowo pozbawionych wodza. Na nasz widok przystanęli, pozdrowili, i jeden z nich, prawdopodobnie najstarszy, zwrócił się grzecznie pod moim adresem:
— Vete-ya, wódz szczepu Yuma, został pojmany i rozkazał nam poddać się również. Old Shatterhand omówił z nim warunki. Dopóki sięga pamięć naszych najstarszych wojowników, nie zdarzyło się nigdy coś podobnego; dlatego zgromadziliśmy się, aby powziąć

117