Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez okno. Potem odwrócił się — ociężałym, wolnym ruchem.
— Powiem szczerze, generale, że prawie żałuję, iż nie podzieliłem niektórych pańskich poglądów.
Mejia ujął dłonie cesarza, ucałował i zrosił łzami.
— Dzięki, stokrotne dzięki za te słowa, Najjaśniejszy Panie! Są mi nagrodą za wszystkie cierpienia, przeżyte w skrytości.
— Wiem, że jesteś mi wierny, generale. A więc, przypuszczasz naprawdę, że będziemy musieli się cofnąć?
— Cofnąć się? Nie możemy. Dokądże się cofniemy?
Hm. Nie wiem.
— Niema wyjścia. Meksyk i Veracruz zostaną zdobyte, a my poniesiemy klęskę.
— Będziemy walczyć.
— I — — zginiemy!
— Nie chcę słyszeć tego słowa! Nie boję się bohaterskiej śmierci na polu walki, ale nikt przecież nie będzie śmiał targnąć się na życie potomka Habsburgów.
Mejia zaprzeczył ruchem ręki.
— Znajdą się tacy śmiałkowie, Najjaśniejszy Panie.
— Naprawdę? — zapytał Maksymiljan groźnym tonem, prostując się dumnie. — Przecież byłby to mord władcy!
— Mieszkańcy tego kraju nie uznają cesarza.

95