Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zjawiliśmy się pod pani domem w chwili, gdy te łotry panią porywały. Oczywiście, popędziliśmy za nimi. Niech pani wypije nieco wina.
Zaprowadził Emilję do stołu i podał jej trzecią szklankę.
— Widzisz, — rzekł do gospodarza — miałem rację, żądając trzech szklanek.
Emilja podziękowała z całego serca. Gdy podniosła szklankę do ust, rozległ się tętent konia. Po chwili tętent, ucichł. W drzwiach stanął mały grubas, wysłannik tajnego związku.
Na widok związanych żołnierzy, chciał się cofnąć, ale André skoczył i chwycił go za rękę.
— Zaczekaj, ptaszku! Kto tu raz wszedł, ten musi zostać przynajmniej tak długo, jak my.
— Ależ sennor, nie miałem wcale zamiaru pozostać, — rzekł Arrastro półgłosem. — Chciałem tylko wstąpić na łyk wina.
— Wypij dziesięć łyków! Wtedy i my będziemy gotowi i będziesz mógł pójść, dokąd zechcesz.
— Co to, to nie, — rzekł Kurt z uśmiechem. — Ten sennor odprowadzi nas do Juareza.
Grubas zbladł jak trup.
— Do Juareza? Dlaczego?
— Prezydent ma ochotę poznać pana. Gdzie sennor dziś bawił?
— W Queretaro i okolicy. Jestem kupcem. Jeżdżę w interesach firmy.
— Tak, to prawda. Kupczy pan kłamstwami, interesem sennora jest zdrada.

129