Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ nie! Niech i ona nie wie, dokąd się pani udaje.
— Powiem tylko, aby oświadczyła gościom, których oczekuję, że wrócę za godzinę.
— Dobrze! Służąca jest na dole, u gospodyni. Zejdę nadół. Będę na panią czekać przed domem.
Major Orbanez odszedł.
Emilja przebrała się szybko. Na dole zapowiedziała duennie, że wróci po godzinie, i wyszła na ulicę, gdzie czekał major. Podeszła do niego.
— No, jestem do dyspozycji.
— Nikt się nie domyśla, dokąd pani idzie?
— Nikt.
— Chodźmy więc!
Emilja nie zdążyła nawet postąpić pięciu kroków, gdy schwyciły ją z tyłu czyjeś mocne ramiona.
Ratun — — —
Urwała, gdyż wpakowano jej chustkę między zęby, skrępowano ręce i nogi. Drugą chustkę zawiązano dokoła oczu. Poczuła, że ją ktoś wsadził na konia Jeździec wziął Emilję na ręce i ruszył. Para ramiontrzymała tak mocno, że nie mogła wykonać najdrobniejszego ruchu.
Konie cwałowały czas jakiś po bruku, potem puściły się galopem po szerokiej drodze wiejskiej.
Oddychała z wielką trudnością. Miała wrażenie, że jazda trwa wieki. Nareszcie stanęli. Zdjęto jej chustkę z oczu. Mogła swobodnie oddychać, patrzeć...

121