Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To znaczy, w sprawie, w której chodzi o pańską osobę?
— Nie. Najjaśniejszy Panie. Przybywam z Zacatecas.
Cesarz cofnął się o krok.
— Z Zacatecas? Z głównej kwatery Juareza? Czy pan był u niego?
— Rozmawiałem z nim.
— Jakże się sennor dostał do Juareza, będąc pruskim oficerem?
— Zjawiłem się nie jako oficer, lecz jako osoba prywatna. Był przed laty przyjacielem i obrońcą kilku członków mej rodziny. Odwiedziłem go w sprawach rodzinnych.
— Jakżeto się stało, że pan przybył od niego do Queretaro?
— Wysłał mnie do Waszej Cesarkiej Mości.
Twarz cesarza nabrała lodowatego wyrazu.
— Czy pan uważa mnie za człowieka, utrzymującego stosunki z Juarezem?
— Skądże znowu — odrzekł Kurt. — Przybyłem tu z inicjatywy kilku wybitnych ludzi. Choć przebywają w otoczeniu Zapoteki, los cesarza leży im bardzo na sercu.
— Jaki zaszczyt, co za cześć! — odparł Maksymiljan z ironją. — Cóż mi sennor ma do powiedzenia?
— Polecono mi wręczyć Waszej Cesarskiej Mości pewien papier. Musiałem jednak dać słowo honoru, że go zniszczę, gdyby Wasza Cesarska Mość nie chciała się nim posłużyć.

116