Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na? Powtarzam, że nie wierzę w słowa tego człowieka, chyba, że otrzymam dowody.
Cesarz skinął ręką i zwrócił się do Miramona:
— Generale, pan sprowadził tego człowieka. Czy jest pan przekonany o prawdziwości jego słów?
— Tak. Całkowicie.
— To mi wystarczy.
Zwracając się do Mejii, rzekł:
— Ta pani nie jest mi już potrzebna. Może ją pan odprowadzić.
Zacisnąwszy pięści, Mejia skłonił się nisko cesarzowi i wyszedł wraz z Emilją, pozostawiając swego wroga i rywala.
Zdrajca uprzedził go znowu! — —
Po upływie godziny Miramon opuścił pokoje cesarza wraz z Hilariem. Wskazawszy doktorowi ventę, w której ma zamieszkać, wezwał do siebie adjutanta.
— No i cóż, sennor, udało się? — zapytał szeptem Orbanez.
— Owszem, ale ciężką miałem przeprawę, — odrzekł Miramon.
— Ah, cesarz nie chciał wierzyć?
— Nie cesarz, lecz Mejia.
— Mejia był u cesarza razem z sennoritą Emilją?
— Tak. Powziął nawet wespół z cesarzem jakiś plan, o którym nic nie miałem wiedzieć.
— Do licha, chciał uciec?

110